poniedziałek, 29 września 2014

Mamoń jestem

Czy rock w ogóle może być jeszcze progresywny, czy raczej od mniej więcej od końca lat sześćdziesiątych XX w. skazany jest na odwieczną regresję? W końcu wszystko już było, wszystko zostało zagrane i zaśpiewane, pokazane na scenie i zapamiętane (bądź i nie). Muzyka, jaką proponuje na Pale Communion zespół Opeth brzmi niezwykle znajomo, jeśli wiele lat wcześniej z wypiekami na twarzy słuchało się King Crimson, ELP i Gentle Giant. Jak również całą masę dziś już zapomnianych zespołów, których płyty długogrające z nabożną czcią obracało się w rękach. Ale to było cztery dekady temu, jaki jest więc sens wracać do tamtych lat i brzmień? Myślę tak – jeżeli nadal udaje się je odtworzyć z należytym polotem, dodać coś od siebie, czy wręcz dokonać ich transkrypcji zgodnej ze współczesnym duchem i techniką, będzie miało to swoje uzasadnienie. Dla mnie takie zespoły, jak m.in. Opeth, Porcupine Tree, Oceansize, The Pineapple Thief, Airbag, Gazpacho, czy też Beardfish, poruszając się w dobrze rozpoznawalnej stylistyce rocka progresywnego, zarazem twórczo  przekraczają (są więc niejako na tym polu nadal „progresywni”).

Mimo, iż otwierający Pale Communion utwór Eternal Rains Will Come brzmi niemal jak gotowy bryk z muzyki King Crimson i ELP (nawet okładka tej płyty przypomina słynne Pictures at an Exhibition), słyszalne bywają w nim także i współczesne środki stylistyczne w rodzaju stosowania znacznie szybszego tempa i skompresowanej dynamiki, niż to drzewiej bywało na płytach wspomnianych klasyków. Lecz i tu pojawia się patent stosowany równie często przez Wishbone Ash (wokal nagrany na kilku ścieżkach). Taka stylizacja – trochę nowego, i trochę starego. Być może dlatego, w Cusp of Eternity Mikaelowi Åkerfeldtowi (śpiew) i Fredrikowi Åkessonowi (gitara) znacznie bliżej jest do dokonań Dream Theater (trochę też do Anathemy w jej najmroczniejszej postaci) niż do czegokolwiek z bogatej historii tego gatunku. Długą drogę (od growlingu i death metalu) musiał przejść Opeth, żeby grać jak w kompozycji Moon Above, Sun Below, gdyż stylistycznie utwór ten mieści się gdzieś pomiędzy Porcupine Tree, a Gentle Giant, stanowiąc tym samym dowód ogromnej swobody w ramach określonej (ale niczym nie ograniczonej) kultury muzycznej. Jest tu wszystko: zaskakujące partie instrumentalne, akustyczne harmonie, atonalne fragmenty improwizowane, jednym słowem cała „śmietanka” art rockowych patentów, poddana przez Steve Wilsona (Porcupine Tree) produkcyjnej restrukturyzacji (bądź inaczej: dźwiękowej obróbce na pyszne masełko).

Fan, który ma na swojej półce setki zapomnianych płyt z okresu tzw. boomu rocka symfonicznego; te wszystkie zakurzone okładki płyt Atomic Rooster, The Nice, Refugee, Andromedy, New Trolls, Triumwiratu, Zarathustry, Rare Bird, Biglietto Per L’inferno, Banco Del Mutuo Soccorso i Comus, słuchając Pale Communion czuje się jak ryba w wodzie, lub przynajmniej jak stary antykwariusz – do którego przyszedł znający się na rzeczy klient – odczuwający jednocześnie niechęć do rozstawania się z zakurzonymi skarbami, ale i radość, że ktoś jeszcze w ogóle je za takie uważa. Elysian Woes, to właśnie tego typu piosenka, przypominająca zabytkowy klejnot. Tylko człowiek z epoki nie weźmie jej za zwykłą starzyznę. Istniało takie ryzyko, skoro drugą część albumu otwiera instrumentalny Goblin, zainspirowany włoskim zespołem (oczywiście, dawno już zapomnianym) o tej samej nazwie. Sam utwór, co prawda nic szczególnego nie wnosi do obrazu całości, świadczy jednak o tym, że muzycy Opeth to dziś już koneserzy dawnych brzmień (znać muzykę włoskiego Goblina, to oho, ho!). No i mamy wreszcie River, który przypomina zapominalskim z kręgów bliskich zespołowi Pendragon, w jaki sposób  powinno się dziś grać progresywne kompozycje, żeby złudzenia przypominały kamienie milowe rocka progresywnego, w rodzaju Randez Vous 6:02 grupy UK. Następna kompozycja na krążku,  Voice of Treason posiada zauważalny, nieco orientalny klimat. Nieco podobny do Kashmiru, został jednak nagrany przez młodych gniewnych, jeszcze nie zmanierowanych dość specyficznymi przygodami z żeńskimi organami płciowymi i płetwą rekina (zainteresowanych pogłębieniem tematu odsyłam do książki Stephena Daviesa Młot bogów). Wokalnie Åkerfeldt wznosi się w Voice of Treason na wokalne wyżyny.

Album zamyka wielowątkowy i poruszający, mocno zapadający w pamięć Faith in Others. Przepiękna progresywna ballada w rodzaju Epitaph King Crimson, lub Kayleigh Marillion. Wyróżniająca się wspaniałą wokalizą i podniosłym tematem przewodnim (absolutnie klasyczna!). Choćby tylko dla tego kawałka warto było znów zanurzyć się w klimaty i motywy przerabiane dziesiątki razy wcześniej. Na chwilę odrzucić nowinki, by za legendarnym skądinąd inżynierem Mamoniem powtórzyć, że lubi się tylko te piosenki, które już raz się słyszało.  


Opeth, „Pale Communion”. Roadrunner, 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz